Pure by Clochee | masełko do demakijażu twarzy
Kilka lat temu zaczęłam zawracać większą uwagę na odpowiednie oczyszczanie skóry twarzy. Nie tylko staram się dobierać dobre dla niej kosmetyki, ale przede wszystkim zwracam uwagę na sposób, w jaki ją myję, bo to ma największy wpływ na jej ogólny wygląd i stan. Mówiąc sposób, mam tu myśli na etapy jej mycia oraz długość oczyszczania skóry. A mówiąc o długości, doliczam tu również masaż skóry jaki wykonuję, a do tego potrzebny jest odpowiedni kosmetyk. Zazwyczaj są to olejki, a ostatnio opisywałam Wam świecę do masażu skóry twarzy. Tym razem przedstawię Wam kolejny kosmetyk, który zagościł w mojej łazience, a jest nim masełko do demakijażu twarzy marki Clochee z serii Pure. Masełko jednak wcale nie okazało się być z początku łatwe w stosowaniu, jednak nauczyłam się je odpowiednio używać i wpasowało się w moją codzienną rutynę pielegnacji skóry.
To masełko usuwa makijaż, kosmetyki z zakresu pielegnacji, ale także inne zanieczyszczenia powstałe na skórze w ciągu dnia. Ten kosmetyk to pierwszy etap mycia skóry mojej twarzy, a ponieważ ma stałą konsystencję, która bo nabraniu na palce zamienia się w płynną i oleistą, jest idealnym kosmetykiem również do masażu skóry. Z początku wydawał się on być mało współpracujący i po prostu teraz daję mu więcej czasu, cierpliwości. Nanoszę jego odpowiednią ilość na twarz, rozprowadzam okrężnymi ruchami, wykonując również masaż, obecnie głównie w okolicy czoła i górnej wargi, gdzie walczę z drobnymi zmarszczkami. W wcześniejszym poście pisałam Wam, jak udało mi się dzięki takim masażom pozbyć lwiej zmarszczki. Oczywiście zajęło mi to kilka miesięcy, ale jak widać, jest to możliwe.
Masełko dobrze radzi sobie z oczyszczaniem skóry z resztek makijażu i innych zanieczyszczeń. Nie używam go do demakijażu oczu, a dokładnie usuwania tuszu do rzęs. Ponieważ mój makijaż jest dość delikatny, tusz schodzi podczas mycia wodą w połączeniu z ulubionym żelem do mycia twarzy, po który zawsze sięgam tuż po użyciu masełka. Inaczej na skórze pozostałby dość tłusty film, który mi nie odpowiada, bo nie pozwala na przyjecie innych fajnych kosmetyków z zakresu pielegnacji, które obecnie posiadam. Nie wiem jak sprawdzi się ono w przypadku mocniejszego makijażu.
Kosmetyk pozostawia skórę również lekko ukojoną i nie ma mowy tu o jakichkolwiek podrażnianiach lub zapychaniu skóry. Wydaje się być wydajny i podoba mi się jego skład oraz delikatny, cytrusowy zapach. Mamy tu masło mango, które działa silnie nawilżająco oraz chroni przed wysuszeniem. Olej śliwkowy, który wzmacnia płaszcz hydro-lipidowy skóry chroniąc ją przed utratą wody z naskórka, stąd też dogłębnie ją nawilża. Wpływa na regulację pracy gruczołów łojowych, co przyczynia się do zmniejszenia niedoskonałości, które już powstały. Natomiast olej z czarnej porzeczki zabezpiecza przed negatywnymi skutkami działania wolnych rodników. Doskonale nawilża i dotlenia skórę. Działa na nią kojąco i łagodząco.
Kosmetyk znajdował się w kosmetycznym kalendarzu adwentowym Pure Beauty, który umila mi każdy dzień otwierając kolejne okienka. Masełko pozostanie ze mną do końca, jednak nie polecam go osobom początkującym w tego typu kosmetykach, ze względu na jego trudniejszą we współpracy konsystencję.
Magdalena
Nie znam tego mydełka.
OdpowiedzUsuńMasełko ;)
UsuńZimą lubię takie produkty, więc chętnie bym wypróbowała :) Chociaż ta konsystencja trochę zniechęca - nie wiem czy miałabym cierpliwość :D
OdpowiedzUsuńNie jest wcale tak źle, plus bardzo motywuje to do chociaż mini masażu ;)
UsuńZachęca mnie cytrusowy zapach :)
OdpowiedzUsuńOdpowiednio delikatny ;)
Usuń